Dziś, drugiego marca, mija czterdzieści jeden lat odkąd z wiecznie skrzypiących desek teatru rzeczywistości zszedł Philip K. Dick. Pytanie tylko, której rzeczywistości? Jednej jedynej? Jednej z wielu? Stałej, niezmiennej czy tworzącej się wciąż na nowo? A może, o zgrozo, będącej tylko mętnym odbiciem świata, w którym to on pozostał na scenie, a my, nieświadomi, staliśmy się przeszłością? Świata, w którym zmarli chowają żywych, wygrani opłakują porażkę, maszyny są bardziej ludzkie od ludzi, a czas rozbiega się na wszystkie strony, dając do zrozumienia, że ostatnie czemu możesz zaufać, to twoje własne oczy.
Co ciekawe, ten wszechobecny w twórczości Dicka motyw balansu na granicy rzeczywistości i złudzenia silnie korelował z jego własnym życiem. Jak nie trudno się domyślić, nadużywanie narkotyków przez człowieka, który jak wszystko wskazuje, był schizofrenikiem, choć w znacznym stopniu przyczyniło się do powstania jednych z najbardziej oryginalnych dzieł w historii gatunku science fiction, miało też i negatywne skutki.
O ile na bazie swoich mistycznych wizji autor mógł tworzyć całe powieści („Valis”; „Boża inwazja”; „Transmigracja Timothy’ego Archera”), o tyle gdy przychodziło do kontaktów z innymi ludźmi, jego paranoje potrafiły doprowadzać do kuriozalnych sytuacji. Przywołać tu można chociażby słynną historię korespondencji ze Stanisławem Lemem, zakończona donosem Dicka do FBI. Twierdził w nim, że słynny polski pisarz… nie istnieje, a jego nazwisko jest pseudonimem, za którym kryje się grupa agentów, piszących na zlecenie komunistycznego rządu.
Na tle tych niepokojących faktów, opowiedziana w „Świecie Jonesa” historia człowieka, który widział jednocześnie teraźniejszość i oddaloną o rok przyszłość, przez co każdą chwilę przeżywał dwukrotnie, jawi się jako stosunkowo lekka lektura. Wciąż można w niej odnaleźć odrobinę typowych dla autora filozoficznych rozważań i posmakować szczypty jego nieokiełznanej wyobraźni, ale podane jest to w formie nieco przystępniejszej niż w takich dziełach jak „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” czy „Ubik”. Dzięki temu czytelnik, który po raz pierwszy zajrzał do umysłu Dicka, nie gubi się w tym kalejdoskopie, lecz krok po kroku go odkrywa.
Poleca
Michał Madej, Wielkie Drogi
Tę i inne książki Philip K. Dick znajdziecie w naszym katalogu KLIK Zapraszamy!